Zgodnie z dalszym planem dnia wyruszyliśmy w drogę do Agrigento. Mieliśmy mały problem ze znalezieniem przystanku, pytaliśmy się ludzi, a ci nam wskazywali ciągle to samo miejsce, ale bez większych szczegółów, my krążyliśmy tam w kółko, a przystanku nie udawało nam się znaleźć. Ostatecznie okazało się że był on rzeczywiście w tamtym miejscu, tzn. autobus właśnie tam podjechał, ale nie było to równoznaczne z istnieniem jakiejś tabliczki czy czegokolwiek. Kolejna lekcja podróżowania po sycylijsku.
Palermo pożegnało nas ulewnym deszczem. Ale nie martwiliśmy się – przecież stamtąd właśnie wyjeżdżaliśmy…
Do Agrigento dotarliśmy późnym popołudniem. Okazało się że nasz hotel znajduje się w bloku, jest jakby urządzony w mieszkaniu. Niestety nikt na nas nie czekał, nie zechciał drzwi otworzyć. Skorzystaliśmy więc z oferty sąsiadów, bo jak się okazało więcej mieszkań służy tutaj jako hostele. Było już zbyt późno by zwiedzać Dolinę Świątyń, przełożyliśmy to więc na jutrzejszy ranek, a dziś wybraliśmy się na zwiedzanie miasta.
Agrigento okazało się być bardzo ładnym, uroczym miejscem. „Miasto tysiąca schodów” – tak można by je nazwać. Starówka miasta jest jedyna w swoim rodzaju – mieści się na wzgórzu, wiją się między budynkami bardzo wąskie, kręte uliczki i schody gdzie wzrokiem nie sięgnąć. Bardzo urokliwie. Z miasta roztacza się również piękna panorama na morze.
Wszystkie sklepy okazały się być dziś nieczynne i zaczęliśmy przymierać głodem. Na szczęście okazało się, że niedaleko naszego hotelu jest czynna pizzeria. Otwierali ją dopiero od godz. 19 (stała praktyka na Sycylii – sjesta w trakcie dnia, sklepy i restauracje są nieczynne), żeby więc jakoś dotrwać do tego czasu wstąpiliśmy do cukierni i wzięliśmy sobie ciastka, z każde z innego rodzaju żeby skosztować różnych. Sycylijskie słodycze są poezją. Najbardziej zachwycił mnie ptyś z kremem kawowym. Gdy tylko wybiła godz. 19 zaatakowaliśmy pizzerię. Trudno było się zdecydować, taki wybór kompozycji i składników. Zaszaleliśmy i każdy z nas wziął sobie jedną pizzę, co jak się potem okazało było trudne do zjedzenia. Ja wybrałam kompozycję z bakłażanem i szpinakiem. Pizza była przygotowywana przy nas na miejscu, wrzucana do pieca, a pan w międzyczasie objaśniał nam tajemnicze nazwy różnych składników i pokazywał które to są. Chyba nie trzeba mówić jak wspaniała była ta pizza i jaką nam sprawiło radość jej jedzenie…